Kiedyś to było tak; odkładanie pieniędzy nie było odkładaniem tylko zbieraniem. Już złotówka na chipsy była jakimś tam dochodem i trzeba było ją uznawać za krok do zbawienia. Tylko, przed czym? Młodemu człowiekowi, który wychowywał się w biednej rodzinie wciąż roi się szara strefa miedzy brakiem możliwości a “może się coś złego stanie”.
No i tak to pozostaje w wielu ludziach do późnej dorosłości. Nawet jak zarabiają 100 tysięcy rocznie wciąż skąpią sobie dosłownie wszystkiego. Żyją na ciastkach mlecznych i łyżeczce kawy. Choć na koncie leżą krocie wciąż drży w człowieku strach z dzieciństwa; ktoś przecież powie: No, ale w Polsce to normalne, jak się żyje w grajdole gdzie niby wszystko jest a nic nie ma.
I weź przetłumacz takiemu, że tak było a nie jest. Ale co zrobisz jak się żyło w PRL-owskim grajdole gdzie się dzieciom na dzień dobry wmawia, ale ‘żeś jes Polak mały’. A ten Polak to stary dziad, >‘ale co jo bede płacił’< odrywający zasłony słoneczne w aucie by było lżejsze przy spalaniu paliwa.
Wszelkie próby przezwyciężenia tego w takim człowieku spotykają się z kąśliwym wężem ironii i sarkazmu; na zasadzie – wszyscy w koło to dupki i kretyni, ale tylko ja nie. Wtedy skąpiradło ma jeden wybór; zostać samemu ze swoją żydowską żyłą albo zrozumieć. No właśnie; po co my tak naprawdę zapieprzamy do tej roboty, przecież coś z tego gównianego życia trzeba mieć nie! Spotkaj się człowieku z rzeczywistością, którą żyją wielcy Polacy – choć też z grajdołu.
Jarek wypali dopalacz – jestem nieudacznikiem no i amen